Oto jest pytanie! - felieton

14 lipca 2023

„Kradzieże, rozboje i zamieszki we Francji – czy taki obraz chcielibyśmy widzieć w Polsce?” – pytał z zatroskaną miną premier Morawiecki po zakończeniu unijnego szczytu w Brukseli. Każdy przytomny pomyślałby, że to prosty zabieg retoryczny, bo odpowiedź jest przecież oczywista. Partia władzy chyba jednak wcale nie jest tego taka pewna, skoro zamierza wydać miliony złotych, by zorganizować referendum w sprawie migracji, które miałoby się odbyć w dniu wyborów parlamentarnych. Pytanie, jakie rząd chce zadać Polakom, wciąż nie jest znane, ale wiadomo, że rządzący zdolni są do każdej podłości i manipulacji.

Trudna sytuacja we Francji, która powinna być dla nas lekcją, jak nie prowadzić polityki migracyjnej, wykorzystywana jest do wzbudzania strachu w Polakach. Polityczni piromani ze Zjednoczonej Prawicy znowu wyczuli krew i upatrują politycznego złota w szczuciu na uchodźców/migrantów. Dobrze wiedzą, jak się to robi, wszak sięgają po sprawdzone metody, które w 2015 roku pozwoliły im przejąć władzę. Osiem lat temu, zaraz po tym, gdy zaczęli rządzić, odwrócili się plecami od naszych partnerów europejskich, którzy zmagali się z kryzysem migracyjnym. PiS uznało wtedy, że problem Włoch czy Grecji, to nie nasza sprawa i odmówiło europejskiej solidarności. Wtedy to znany globtroter Jarosław Kaczyński straszył pasożytami roznoszonymi przez migrantów. Ale wbrew temu, co powtarza Morawiecki, sytuacja w 2023 w przypadku naszego kraju jest diametralnie różna niż była osiem lat temu, gdy polski rząd stanął okoniem wobec unijnych prób rozwiązania problemu migracji.

Polska 2023 roku sama jest państwem znajdującym się pod ogromną presją migracyjną: od 2015 roku liczba osób przybywających do naszego kraju wzrosła niebotycznie, przyjęliśmy miliony Ukraińców, którzy uciekali przed dramatem wojny; udzieliliśmy schronienia 300 000 Białorusinów. Na granicy z Białorusią toczy się wojna hybrydowa, a pomimo muru, który miał rozwiązać problem nielegalnej migracji, co miesiąc do Polski przedostają się tysiące ludzi, którym w jego pokonaniu pomagają białoruskie służby, a w transporcie na zachód zorganizowane gangi. Podczas gdy ministrowie Błaszczak i Kamiński organizują żenujące konferencje przedstawiające migrantów jako zoofili, a Jarosław Kaczyński urządza sobie nadgraniczne wycieczki i, prezentując się na tle muru, opowiada bajki o tym, jak to polskie władze zatrzymały ofensywę Łukaszenki i Putina, szlak przerzutowy przez Polskę ma się niestety świetnie. Zajmujący się tą tematyką donoszą, że w porównaniu ze szlakiem przez Morze Śródziemne droga przez nasz kraj jest dla migrantów dużo tańsza, łatwiejsza do przebycia i bezpieczniejsza. Wystarczy spojrzeć na liczby: mimo płotu od stycznia do maja bieżącego roku Straż Graniczna odnotowała 12 tysięcy prób nielegalnego przejścia granicy polsko-białoruskiej, zatrzymano ponad 100 przemytników. Jednocześnie do końca kwietnia Niemcy zatrzymali ok. 8 tysięcy migrantów, którzy dostali się tam przez Polskę. Nikt nie wie, ilu niezidentyfikowanych i niesprawdzonych, potencjalnie więc niebezpiecznych migrantów, których nie zatrzymała Straż Graniczna, codziennie przemieszcza się przez nasz kraj.

Unijny Pakt Migracyjny, którego jedynym przeciwnikiem, oprócz Węgier, pozostaje Polska, zawiera rozwiązania dotyczące tzw. instrumentalizacji migracji, które wprost dotyczą Białorusi, uznając ją za państwo, które próbuje destabilizować Unię poprzez wykorzystanie migrantów. Sam Pakt Migracyjny to 13 aktów prawnych i 150 stron przepisów. W Polsce mówi się jedynie o sprzeciwie względem przymusowej relokacji. I rację ma Mateusz Morawiecki, gdy stwierdza, że nie rozwiązuje ona problemu migracji, co ma uzasadniać kategoryczny sprzeciw polskiego rządu wobec proponowanych przez Unię rozwiązań. Tyle że w Pakcie Migracyjnym nie ma mechanizmu przymusowej relokacji. Są za to inne rozwiązania, których Polska mogłaby być beneficjentem.

To państwa członkowskie decydują, w jaki sposób pomogą krajom zmagającym się z problemem nasilonej migracji. Mogą uchodźców przyjmować u siebie, mogą udzielić „pomocy operacyjnej”, mogą też ograniczyć swoje wsparcie do przekazania pieniędzy – to rozwiązanie jeszcze kilka lat temu proponował sam Kaczyński, gdy w Unii wprowadzano przymusową relokację. Teraz finansową formę solidarności europejskiej Morawiecki uznaje za karę i wielką krzywdę, choć przekonuje zarazem, że Unia musi zwiększyć finansowanie służące ochronie granic i walce z przemytnikami.

Państwa członkowskie mogą też być zwolnione z mechanizmu solidarności, jak Czechy, które oficjalnie zadeklarowały, że sytuacja ich kraju jest trudna ze względu na dużą liczbę uchodźców przyjętych z Ukrainy. Polska również mogłaby uzyskać takie „zwolnienie” - ze względu na sytuację na granicy nasza pozycja negocjacyjna jest przecież nieporównywanie lepsza niż w przypadku Czech. Morawiecki jednak na nic podobnego się nie zdobędzie, bo wtedy upadłby stworzony przez PiS mit o obowiązkowej relokacji i okazałoby się, że referendum nie ma najmniejszego sensu.

Orędownikiem mechanizmów zawartych w Pakcie Migracyjnym jest nawet nowa ulubienica naszej prawicy, Giorgia Meloni, premier szczególnie doświadczonych migracją Włoch, która na początku lipca przyjechała do Warszawy, by namawiać swoich polskich kolegów do zmiany stanowiska. Meloni, w przeciwieństwie do Morawieckiego, rozumie znaczenie Paktu Migracyjnego dla krajów dotkniętych wzmożoną migracją. Co więcej, to właśnie Włosi domagali się wprowadzenia przymusowej relokacji, gdyż potrzebują wsparcia w rozpatrywaniu wniosków azylowych. Sytuacja na Morzu Śródziemnym wciąż pozostaje bardzo trudna – miesiąc temu na wodach greckich zatonął kuter rybacki, zginęło 650 (!) osób. Nie kojarzę, by którykolwiek z największych obrońców nauki i dobrego imienia papieża Jana Pawła II, pochylił się nad tą ogromną tragedią. Gdyby Kaczyński z PiS-em rządził Egiptem ponad 2000 lat temu, uciekająca przed Herodem Święta Rodzina raczej nie znalazłaby schronienia nad Nilem.

Głównym celem paktu jest europejska solidarność, która ma polegać na tym, by nie zostawiać samego żadnego z państw, które dotyka wzmożona migracja. Tej solidarności jako Polska bardzo potrzebujemy. „Solidarność” to jednak pojęcie obce dla polityków Zjednoczonej Prawicy, choć przecież mogli zobaczyć, na czym polega choćby wtedy, gdy Polacy ruszyli pomagać uciekającym przed wojną Ukraińcom. Był to ruch całkowicie oddolny, zdumiona władza biernie się mu przyglądała, by następnie spijać śmietankę międzynarodowych pochwał za postawę Polaków. Niestety nawet tego PiS nie potrafił przekuć w realne i dostępne na wyciągnięcie ręki unijne wsparcie finansowe dla tych, którzy przyjmowali pod swój dach potrzebujących Ukraińców.

Obłudy w postawie Zjednoczonej Prawicy jest zresztą więcej. Pozostaje paradoksem, że rząd, który zapewnia, iż dzięki jego staraniom żaden uchodźca nie przeciśnie się przez granicę, bo „Polska to nasz skarb, który musimy chronić” (Morawiecki), w tym samym czasie lekką ręką wpuszcza do Polski setki tysięcy migrantów ekonomicznych. Ostatnio głośno o „gastarbeiterach Obajtka”, czyli miasteczku islamskich imigrantów powstającym pod Płockiem, którzy mają pracować przy rozbudowie rafinerii. Tylko według oficjalnych danych ZUS w latach 2015-2022 w Polsce nastąpił 59-krotny wzrost migracji z Gruzji, przybyło 39 razy więcej migrantów z Turkmenistanu, 39 razy więcej migrantów z Indonezji. Oczywiście nie wszyscy migranci podejmują legalną pracę, ale nawet mając to na uwadze, ten skromny wycinek pokazuje, że polski rząd mówi jedno, a robi drugie.

Bez migracji Polska nie będzie się rozwijać, to oczywiste, że potrzebujemy migrantów. Ale skoro ich potrzebujemy, to potrzebujemy też jasnej, długofalowej i mądrej polityki migracyjnej. Na razie (od ośmiu lat) polski rząd nie ma na nią żadnego pomysłu, przez co panuje u nas prawdziwie wolna migracyjna amerykanka. Ten problem będzie się pogłębiał i nie rozwiąże go referendum, które rządzący wcześniej podleją antyimigranckim sosem.

Jarosław Kalinowski

Poseł do Parlamentu Europejskiego