PiS, odwlekając oddanie władzy, ośmiesza siebie, ośmiesza majestat państwa i drwi z narodu, który w demokratycznych wyborach zadecydował, że najwyższy czas przywrócić w Polsce demokratyczny ład. 15 października wyłoniła się nowa większość parlamentarna, czego PiS nie potrafi zaakceptować. Zamiast pogodzić się z porażką i z godnością zejść ze sceny, Zjednoczona Prawica uporczywie trzyma się władzy, jawnie kpiąc z 11,5mln Polaków, którzy głosowali na demokratyczną opozycję. W oczekiwaniu aż wyłoniona w wyborach klarowna większość parlamentarna przejmie ster państwa, zmuszeni jesteśmy obserwować polityczne cyrki i akrobacje odchodzącej władzy. Mogło i powinno być inaczej.
W bardzo optymistycznym wariancie w uzyskanie większości dla nowego, tzw. dwutygodniowego rządu Mateusza Morawieckiego wiarę pokładały chyba tylko dwie osoby: on sam i Andrzej Duda. Desygnując Morawieckiego na premiera i biorąc tym samym aktywny udział w pisowskiej farsie, prezydent pokazał niestety, że nie potrafi się wznieść ponad interes swojej byłej partii. Dał prawicy wiele tygodni pozostawania u władzy, choć było to sprzeczne z wolą i interesem obywateli. Te tygodnie, podczas których PiS mamił rzekomym budowaniem większości, są czasem straconym dla Polski. Ogromne zyski notuje za to PiS. Odchodząca władza dostała od prezydenta czas na okopanie swoich ludzi w instytucjach państwowych i na ostatni skok na kasę, czyli wyprowadzanie publicznych pieniędzy do propisowskich fundacji i instytucji piso-pochodnych, które w ostatnich miesiącach wyrastały jak grzyby po deszczu. Czas dany PiSowi to też zastawianie pułapek na nową większość i próba osłabienia morale obozu demokratycznego.
Mniej bądź bardziej zakulisowe okradanie państwa przykryć miały oficjalne zapewnienia premiera Morawieckiego o kuluarowych rozmowach z posłami różnych partii, które doprowadzą do zbudowania większości przez PiS i utworzenia kolejnego pisowskiego rządu. Mało kto zwrócił uwagę, że te „kuluarowe rozmowy” dotyczące „przejmowania posłów opozycji”, o ile w ogóle miały miejsce, nie mogły być niczym innym jak korupcją polityczną i kupczeniem stanowiskami. Korupcja właściwie została wbudowana w system sprawowania władzy przez Zjednoczoną Prawicę. To eksperci w handlu stanowiskami i różnymi korzyściami, by utrzymać/uzyskać władzę. PiS zdemoralizował system do tego stopnia, że przekupywanie polityków jest dziś postrzegane jako zjawisko powszednie, legalne, które właściwie nikogo nie razi, a mowa przecież o działaniach niegodnych. I choć przez 8 lat rządów Zjednoczona Prawica zrobiła wiele, by uodpornić Polaków na swoje niemoralne zachowania, każde przejście na stronę odchodzącej władzy budziłoby dziś społeczną odrazę i byłoby poważnym sprzeniewierzeniem wobec wyborców, którzy głosowali na Trzecią Drogę, na KO, czy na Lewicę ze względu na postulaty tych partii, a jednym z głównych było przecież wyciągnięcie państwa z chaosu, jaki wprowadził PiS, i przywrócenie demokratycznego porządku.
Premier Morawiecki wszystkim dookoła opowiadał bajki, jak to po cichu rozmawia między innymi z posłami PSL-u, choć wszyscy ludowcy zgodnie zapewniali, że nie są zainteresowani współpracą z PiSem - wszak politycy tej partii jeszcze niedawno wprost twierdzili, że ich celem jest likwidacja naszej formacji, obrażali nas i lżyli. Cała opozycja to byli „zdrajcy” albo „Niemcy”. Teraz pisowski wilk przystroił się w skórę owcy i snuje wizje, jak to dobrze byłoby wspólnie z Kosiniakiem-Kamyszem i Hołownią patrzeć w przyszłość i razem realizować jakieś „dekalogi” polskich spraw, co jest po prostu żenujące. Nikt nie da się na to nabrać, PiS nigdy nie szanował zasad demokracji, a o tym, jak na Nowogrodzkiej rozumie się współpracę koalicyjną, najlepiej pokazują smutne losy dotychczasowych politycznych przyjaciół PiSu, choćby Andrzeja Leppera i Jarosława Gowina. Trudno mówić nawet o elementarnym szacunku do politycznych oponentów, gdy już po wyborach przepełniony nienawiścią Jarosław Kaczyński porównuje swojego głównego konkurenta do „ostatniego lumpa”. Swoją drogą, życzę prezesowi, by jak najdłużej stał na czele PiSu – nikt bowiem nie szkodzi tej partii tak, jak jej założyciel i ostoja.
Niewybredne epitety pod adresem przeciwników to tylko jedna z przesłanek, że Zjednoczonej Prawicy trudno pożegnać się z władzą. Próby destabilizowania obrad nowo wybranego Sejmu to kolejna. Już na pierwszym posiedzeniu PiS próbował narzucić swoje narracje, których głównym celem jest wzbudzenie strachu w narodzie. Tym razem uchwycili się wątku rzekomej utraty suwerenności przez Polskę, która miała się dokonać podczas głosowań w Parlamencie Europejskim nad zmianą traktatów unijnych. Politycy PiS grzmieli z mównicy o niemieckim planie centralizacji UE, przekonywali, że koniec Polski jest bliski, Unia stanie się „superpaństwem”, a polskie dzieci będą mogły być wywożone za granicę. Absurd goni absurd.
Dla jasności trzeba wyjaśnić, że Parlament Europejski może (podobnie jak np. rządy państw członkowskich) proponować zmiany traktatowe, i choć właśnie to zrobił, prawdopodobieństwo wejścia ich w życie właściwie jest zerowe. Jako polscy posłowie w PE w zdecydowanej większości głosowaliśmy przeciwko „Sprawozdaniu w sprawie wniosków Parlamentu Europejskiego dotyczących zmian Traktatów”. Warto jednak wyjaśnić, skąd w ogóle wziął się taki dokument.
Przez wiele miesięcy w całej UE odbywały się spotkania i debaty w ramach tzw. Konferencji o Przyszłości Europy powołanej przez trzy instytucje unijne: Komisję, Radę i Parlament Europejski. Udział w nich brały różne środowiska, instytucje, organizacje i zwykli obywatele, dla których była to okazja do podzielenia się pomysłami na temat tego, jak udoskonalić i usprawnić działania Unii Europejskiej. W toku dyskusji zebrano kilkaset bardzo różnych, także rewolucyjnych oraz bardzo ambitnych rekomendacji, wśród nich również takie, których wprowadzenie wymagałoby zmiany traktatów. Na bazie tych rekomendacji, działająca w Parlamencie Europejskim komisja konstytucyjna przygotowała dokument, o który kruszy dziś kopie odchodząca władza, chociaż jej reprezentant, poseł Saryusz-Wolski też długi czas nad nim pracował. Dokument znalazł wystarczające poparcie w Parlamencie Europejskim, by zostać przegłosowanym. Teraz trafi na najbliższą Radę UE, który może przekazać go na szczyt Rady Europejskiej. Następnie może być skierowany do zbadania przez tzw. konwent, którego częścią są rządy i parlamenty krajowe. Żeby jakiekolwiek zmiany weszły w życie potrzebna jest jednogłośna zgoda wszystkich państw członkowskich. Nie tylko Donald Tusk zapowiedział już, że zmiany są zbyt daleko idące, by Polska mogła się na nie zgodzić. Kilka innych państw członkowskich również zapowiedziało swoje weto, co właściwie kończy dyskusję nad dokumentem. Na pewno nie jest to temat fundamentalny, nad którym musi natychmiastowo pochylić się polski Sejm.
PiS jednak trwa w antyunijnym uniesieniu i tak jak było przez osiem ostatnich lat wykorzystuje Unię Europejską jako broń polityczną do straszenia Polaków. Niestety nic nie wskazuje na to, by w najbliższej przyszłości miało się to zmienić.
Jarosław Kalinowski
Poseł do Parlamentu Europejskiego